Z zawodu jestem piekarzem, lecz zawsze interesowałem się bardziej gotowaniem niż wypiekami. Jako młody chłopak zaglądałem chętnie do kuchni, by sprawdzić to, co robi mama. Gotowała makarony, które sama robiła, przygotowywała placuszki i inne dania, które kojarzą mi się z domem. Kuchnia zawsze miała swój niepowtarzalny zapach i przyciągała wszystkich domowników. Zwykle nie chcieliśmy przeszkadzać, tylko wpadaliśmy na chwilkę, aby sprawdzić, czy jedzenie jest gotowe. Kiedy wreszcie zawołano nas na posiłek, wszyscy stawialiśmy się w jednej chwili. Do dziś pamiętam parę unoszącą się z talerzy i kilka półmisków rozstawionych na stole w czasie świąt, lub większych uroczystości.
Mimo, że zasmakowałem wielu światowych potraw, pamiętam ciągle zapach i atmosferę, jaka towarzyszyła naszym wspólnym posiłkom w małej lubelskiej wsi. Rodzice uspokajali nas i zabraniali od razu sięgać po potrawy. Mimo wszystko, czasem udało nam się skubnąć kawałek jednego, czy drugiego dania, co wzbudzało śmiech młodszej części rodziny. Mieliśmy niewiele, ale z tych nielicznych składników mama potrafiła wyczarować rzeczywiście przepyszne dania. Do sklepu jeździło się raz na jakiś czas i najczęściej gotowało się z tego, co było pod ręką.
Zakupy były pewnego rodzaju wydarzeniem. W dodatku nie robiło się ich tak jak obecnie. Raz na jakiś czas tato przywoził mąkę z młyna i 20 litrów świeżo tłoczonego oleju rzepakowego. Na początku każdego sezonu letniego trzeba było zadbać o to, by było co jeść w ciężkie zimowe dni. W domu kisiło się kapustę. Należało zadbać o to, by jak najwięcej przetworów trafiło do piwnicy, więc w beczkach kisiliśmy ogórki, były też kompoty i przetwory owocowe. Marchew posypywało się piaskiem, bo wtedy lepiej przetrwała zimę. Ziemniaki trzymaliśmy w chłodnej piwnicy, a buraki stanowiły bardzo ważną część naszej diety.
W tamtych czasach trzeba było pewnych zdolności, by sporządzić smaczny i wartościowy posiłek z przygotowanych wcześniej produktów. Mama zawsze dbała, by potrawy były różnorodne. Mięso stanowiło uzupełnienie potraw, a nie ich podstawę. Placki z mąki, ziemniaki, kapusta i buraki w przeróżnych odmianach i wersjach trafiały na stół niemal każdego dnia. Najlepsze pierogi mamy były przeznaczone na święta i weekendy, gdy mieliśmy więcej czasu, by wszystko dobrze przygotować.
Jako 19-letni chłopak trafiłem do wojska, a tam, jak pewnie się domyślacie, zostałem skierowany do kuchni. Spotkałem kucharzy, którzy wcześniej pracowali w hotelach i restauracjach. To od nich zyskiwałem pierwsze wiadomości o tajnikach polskiej kuchni z różnych regionów. Szybko okazało się, że czasami mieliśmy jeszcze mniej składników niż w domu, a przecież musieliśmy gotować znacznie więcej.
Wojskowi mieli na to swoje sposoby. Grochówka, bigos, różnego rodzaju potrawy z ziemniaków- stanowiły podstawę wyżywienia żołnierzy. Niezwykle ważne dla młodych mężczyzn było podawanie odpowiedniej ilości mięsa, którego niestety nieraz brakowało. Jeszcze teraz pamiętam, jak ostry zapach grochówki roznosił się po korytarzach. Kiedy mieliśmy z czego gotować, zapachy z kuchni zapełniały cały poligon.
W tamtych czasach nauczyłem się ważnych czynności, które później wielokrotnie wykorzystywałem w swojej pracy. To właśnie w wojsku nauczyłem się trybowania świńskich półtuszy, porcjowania wędlin i sztuk mięsa. Kotlety mielone, schabowe i pieczeń rzymska były ważną częścią jadłospisu. Chłopcy cieszyli się niezmiernie, gdy przyszedł dzień w którym to przygotowywaliśmy. Część kucharzy zdradzała mi swoje sposoby na doprawianie tego typu potraw, miałem więc cały przekrój sztuki przyprawiania z różnych regionów Polski, a nawet świata.
Raz w tygodniu, zawsze w piątki, na kompanii była ryba, więc musieliśmy przygotować wiele sztuk, by wszyscy dostali porządne porcje. Nauczyłem się filetowania śledzi, dzięki czemu na stołówce nie było żadnej ości. Dziennie pracowaliśmy na różnych stanowiskach. Raz zajmowałem się surówkami, a innego dnia po prostu pilnowałem gotowanych ziemniaków. Z wojska wyniosłem doskonałe przepisy na kapuśniak, zupę ogórkową i pomidorową, oraz dobry rosół.
Co najważniejsze- wtedy właśnie zaszczepiłem w sobie miłość do gotowania. Stało się to moją pasją na całe życie. Przez wiele następnych lat praktykowałem i ulepszałem to, co pierwszy raz napotkałem w wojskowej kuchni. Miałem więcej składników i przypraw, ale jednak zawsze starałem się nawiązać do niepowtarzalnych pierwowzorów, które do dzisiaj wydają mi się niezwykle oryginalne. Po tamtej praktyce pozostały mi zarówno dania codzienne, jak i te, przygotowywane na święta.
Umiem przygotowywać niesamowity żurek na Wielkanoc, barszcz czerwony na Boże Narodzenie. Wszyscy chwalą moje gołąbki, bigos i łazanki, a to tylko niektóre potrawy, które często serwuję przyjaciołom i gościom. Gdy trzeba potrafię upiec typowego amerykańskiego steka wołowego, lub przygotować sznycel po wiedeńsku.
W trakcie moich podróże poznawałem wiele dań, które przyswajałem do własnego zestawy ulubionych dań. Nie spiszę ich wszystkich, bo każda kuchnia ma dla mnie wyjątkowy charakter. Moje doświadczenia udowodniły nieraz, że nie liczba składników, ani tym bardziej mistrzostwo kucharskie, ale właśnie tradycja i kultura mają wielki wpływ na smak tego, co spożywamy. Zupełnie inaczej smakują owoce morze we Włoszech, inny smak mają w małej, wrocławskiej restauracji.
Jestem zdania, że potrawa powinna mówić sama za siebie. Zapachem, smakiem, kolorem i konsystencją przypominać o własnym pochodzeniu i niepowtarzalnych właściwościach. Wszędzie gdzie byłem, przyglądałem się różnym osobom gotującym posiłki. Byli wśród nich zarówno mistrzowie kuchni, jak i zwykli ludzie, pracujący nad obiadem dla własnej rodziny. Wszędzie można się czegoś nauczyć i zewsząd zebrać najlepsze praktyki.
Jestem człowiekiem otwartym i śmiałym, dlatego nie boję się podejść i zapytać, a ludzie zawsze chętnie opowiadają o tym co robią. Czasami w taki sposób dowiaduję się tajemnic, które wyróżniają daną restaurację spośród setek innych. Wystarczy dorzucić trochę więcej pieprzu lub kolendry, trochę bardziej skupić się na pieczeniu ze wszystkich stron, a potrawa która powstanie w ten sposób pozostawi po sobie niezapomniany smak i wspomnienie, towarzyszące spożywaniu posiłku.
Jak wspomniałem, z wykształcenia jestem piekarzem, więc znam dobrze wiele przepisów na ciasta i inne smakołyki. Przed tygodniem skończyłem mój kolejny tort. Stał się on moją specjalnością po tym, jak pracowałem nad licznymi urodzinami i imprezami rodzinnymi. Chętnie piekę jabłka w cieście kruchym, placki owocowe z kruszonką, sernik, makowiec, bułeczki maślane i chałki. Część z przepisów wyniosłem z własnego domu, a jeszcze więcej napotkałem w trakcie moich podróży i praktyk zawodowych.
Smaczne ciasto jest zawsze dopełnieniem udanego obiadu, bądź kolacji. Tak samo chciałbym, żeby przepisy zamieszczone na tej stronie były dla was inspiracją i powodem do spędzenia dodatkowych chwil z osobami, na których wam najbardziej zależy. Tort nie jest dla mnie jedynie ozdobą imprezy. Stanowi podziękowanie, prośbę i przeprosiny. Nawet proste danie potrafi mówić własnym językiem, opowiadając historię regionu z którego pochodzi i przekazując umiejętności kucharza, który je zrobił.
Zapraszam do odwiedzania mojej strony regularnie. Postaram się zamieszczać co jakiś czas nowe i ciekawe pomysły na potrawy, które można przygotować bez nadwyrężania budżetu.